Archive for March, 2010|Monthly archive page

Bluszczem obrosłam [czyli co czytają kobiety na wysokich obcasach]

In Uncategorized on 24 March 2010 at 22:44

Próbowałam, naprawdę próbowałam. Dałam szansę miesięcznikom, tygodnikom, pismom z lekka awangardowym i tym bardziej mainstreamowym, feministycznym i tym pozbawionym intelektualnego zacięcia. Chciałam uwierzyć, że znajdę wśród tej makulatury jakąś perłę. Coś godnego uwagi.

I nic.

Pewnie przeszłabym nad tym problemem do porządku dziennego bez głębszego wnikania w jego istotę, ale nie potrafię… Obrażają mnie kioskowe witryny. Tak właśnie jest, szanowni państwo, czuję się śmiertelnie obrażana. Codziennie. Kogo mogę pozwać za tak bezwstydną kpinę i poważne straty moralne? Z plaskacza dostaję za każdym razem, gdy widzę nagłówki pism określanych jako kobiece. Porządnym kuksańcem w mój szacowny bok kończy się każda próba przebicia się przez kobiece felietony. Zalew pstrych obrazków wywołuje u mnie trudne do opanowania mdłości, a bzdetne dywagacje – istne torsje mych biednych kiszek.

Okoliczności biologiczne i psychospołeczne sprawiły, że jestem kobietą, co – według niektórych – oznacza, że potrzebuję specjalistycznej prasy. Dopasowanej do mojej płci, która definiuje moje zainteresowania, poziom inteligencji, życiowe wybory, preferencje kulinarne, filmowe, artystyczne oraz  zawodowe. Jacyś bliżej nieokreśleni ludzie uważają, że w związku z tym wolę przeczytać biografię gwiazdy bollywood niż zbiór felietonów Ugresic; że czystą rozrywkę zapewni mi sensacyjny bestseller, a nie paranaukowe dywagacje na temat możliwości wykorzystania mojego ciała po śmierci. A to dopiero początek. Jeśli pojawia się artykuł – poważna rozprawa na tematy ważkie – to jest on przewidywalny i zionie banałem jeszcze zanim zdążę na dobre oswoić się z pierwszym akapitem. Istnieją wyjątki, oczywiście, ale ich wartość zbyt łatwo podważona zostaje przez  otoczenie – kilka ostatnich stron magazynu poświęconych reklamom liposukcji, botoksu i kremów na porost biustu. Żadna ze mnie wojująca feministka, zdaję sobie również sprawę, że niejeden mężczyzna puka się właśnie w czoło [bo przecież nie czujecie się obrażani przez panie, które zagubiły staniki pozując na okładkach męskich magazynów] czytając o moich frustracjach. Zapewniam, że gdyby chodziło tylko o czasopisma, prawdopodobnie nie byłoby sprawy. Degeneracja pojęcia kobiecości sięga niestety dużo głębiej i składają się na nią pozornie błahe kłamstewka i przeinaczenia, które zlepione razem tworzą coś w rodzaju wielkiej mistyfikacji: gigantycznie napompowany bzdet, kumulację stereotypów i schematów, z których coraz trudniej się wyplątać. Pewne pojęcia zdeklasowały się i nie mają już racji bytu. Kobieta, która prowadziła niejeden wykład na temat gender studies może równie dobrze prowadzić teleturniej, a gwiazdka, która zawodowo świeci swoim zgrabnym kroczem w obcisłych trykotach co niedzielę przed milionami telewidzów, uważać się za intelektualistkę. Podczas gdy panie redaktor ubolewają nad tym, że kobieta w dzisiejszych czasach musi być wszystkim, ja pytam: to czemu nie może być po prostu człowiekiem? Przeraża mnie naturalność, z jaką kolejne silne, mądre, inteligentne i głodne kultury przedstawicielki płci żeńskiej składają broń. Poddają się fali, płyną z prądem ochłapów pseudosztuki łudząc się, że czegoś dotykają naprawdę. Może należę do mniejszości, ale zawsze wierzyłam, że w życiu nie chodzi o to, żeby mieć, a żeby przeżywać. Dotykać. Emocjonować się. Gorączkować. Wyczekiwać. Tworzyć i być odbiorcą. Do tego nie predysponuje bardziej żadna płeć.

Nie wyruszam niniejszym na krucjatę przeciw kobiecej prasie czy kobiecości w ogóle. To byłaby walka z wiatrakami. Pisma kobiece będą nadal powstawać, prawdopodobnie coraz bardziej kolorowe i coraz głupsze. Stwierdzam jedynie, że to rozczarowujące, jak tandetna stała się idea kobiecości. Trudno mi się z tym pogodzić, bo choć mówię o sobie w pierwszej kolejności, że jestem człowiekiem, istnieje we mnie niemożliwe do wykorzenienia poczucie przynależności płciowej, która zasługuje na więcej niż barwne wydmuszki. Zasługuje na teksty z krwi i kości, a nie stylizacje felietonopodobne pozbawione treści. Apel mój jest prosty do bólu: nie dajmy się ogłupić. Człowiek kultury, człowiek sztuki – to postać, która nie potrzebuje płci i wynikających z tego ograniczeń. Bądź więc nie mężczyzną, a człowiekiem myślącym. Nie kobietą, a człowiekiem kultury. Najlepiej tej wysokiej.  A z kobiecych pisemek niech zrobią papier toaletowy, będzie większy pożytek. No i Iza Miko się ucieszy.

[Tekst traktować proszę jako przystawkę. Będzie więcej. Na temat ten i inne. Tematów ci u nas pod dostatkiem. Kwestie upadku pojęcia kobiecości doczekają się rozwinięcia prędzej czy później. Myślę, że to nieuniknione. ]